środa, 23 października 2013

Życie przed telewizorem czyli pytanie: "Czy jesteśmy uzależnieni od mediów?"

Często, gdy rozmawiamy ze znajomymi, chcąc chociażby umówić się na kolejne spotkanie, gdy pada jakaś konkretna propozycja, słyszymy: "Piątek? Absolutnie nie! Przecież jest mecz! Ale jak wam pasuje po 22.00, to będę". 
Równie dobrze może być taki "argument": "Czwartek? Ja oglądam XYZ! Właśnie ma się wyjaśnić..."

Co ma się wyjaśnić? Czy czasem nie wpadliśmy po szyję w matnię telewizyjnej pułapki? Faktem jest, że łatwiej jest dziś znaleźć coś, co przyciągnie naszą uwagę, gdy mamy do dyspozycji ponad setkę programów, niż kiedyś, gdy było ich dwa czy trzy. Pamiętajmy jednak, że na samym początku był tylko jeden. I - co dzisiaj wydaje się najważniejsze - nie nadawał 24 godziny na dobę.

W jednej chwili możemy przenieść się na drugą półkulę, odległości nie są żadnym problemem. Świat skurczył się do wielkości telewizyjnego ekranu. Dzisiaj każdy z nas, w dowolnej chwili, może znaleźć program, który go zainteresuje. A jeśli nie - może mieć program na życzenie, który też zajmie mu sporą część wolnego czasu. Czy jednak nie dałoby się go wykorzystać z większym pożytkiem? Naprawdę znajdujący się w wielu gospodarstwach, w paru pomieszczeniach telewizor, potrafi zastąpić międzyludzką rozmowę? A już "szczytem szczytów", jest dla mnie umieszczanie odbiornika TV w pokoju dziecięcym. Czy naprawdę prawdziwi, dobrzy rodzice, sadzają dziecko na kilka godzin i bez żadnej kontroli pozwalają im oglądać "bajki"? Wiem, że jest to dość częste zjawisko. Ale jeśli rodzic nie usiądzie obok i nie pomoże odcedzić mu teoretycznej prawdy od całkowitej fikcji, to jest to dobre wykorzystanie czasu? Bo literatura czy film dziecięcy, też mają swoje przedziały wiekowe. To, co dla 6-7 latka jest oczywiste, na psychikę dziecka trzyletniego może wpłynąć druzgocząco. Ono jeszcze tego nie ogarnia.

Ja sam, gdy miałem kilka lat, jednak zbyt mało, żeby ogarniać sens filmu wojennego, zastanawiałem się, "czy rzeczywiście warto kręcić takie filmy, skoro żeby miał on sens, trzeba zabijać tyle osób?" I nikt mi tego nie wytłumaczył, a ja, jako dzieciak - nie pytałem. Dziś mogę się z tego podśmiewywać, ale moje rozterki z tego tytułu - pamiętam do dzisiaj.

Ponadto różnice między rzeczywistością a fikcją, przenikają też do świata ludzi dorosłych. Ale czy oni naprawdę tacy są? A może to po prostu duże dzieci? Można to dostrzec chociażby na różnych portalach, gdzie osoby teoretycznie dorosłe, zakładając wątek, pytają: "Czy w serialu ZZZ pani A. powinna wyjść za pana B.?". I nie to jest dziwne, że ktoś założył taki wątek, ale bardziej to, że są osoby, które na poważnie takie dyskusje podejmują. Aż wreszcie trafi się ktoś kto woła: "Ludzie! O czym wy dyskutujecie? Przecież to literacka fikcja!" Skutek bywa różny: albo zostaje zakrzyczany, albo dyskusja się urywa.

Wpływ telewizji widać także w życiu rodzinnym. Które w ostatnim czasie bardzo zubożało. Ale nie tylko przez to, że rodzice pracując po 10-12 godzin wracają do domu, nie mając siły na rozmowę z własnymi dziećmi.
Czy często słyszane, domowe dialogi, które często ograniczają się do stwierdzeń: "tak", "nie", "w porzo", "spoko" itp. faktycznie muszą tak wyglądać? Czy naprawdę o to nam chodzi? 
Żeby za chwilę rozejść się po pokojach i zanurzyć oczy w telewizyjnych ekranach? Bo serial, bo mecz, bo występ, bo... setki różnych innych obrazów?

Pamiętam, że gdy byłem już w wieku szkolnym, wyjeżdżaliśmy z rodziną na wakacje do dziadków na wieś. Tam telewizora wtedy nie było. Przekaźnikiem informacji było radio, a dokładniej - I program. Przez pierwsze 2-3 dni czuło się taką "nudę", że nie było na czym zawiesić oka. Ale gdy już się wpadło w tamtejszy rytm, to telewizja była zupełnie zbędna. Było tyle innych rzeczy, które można było robić, że nie było czasu na nudę. Doglądanie zwierząt, chodzenie do sadu po owoce (uwaga na pszczoły!), to było to. Jak się to dzisiaj by powiedziało: życie w zgodzie z naturą. Taką rzeczywistą prawdziwą. I nawet jak (najczęściej w niedzielę) wpadaliśmy do nieopodal mieszkającego wujostwa, to zerkanie w telewizor, było tylko chwilowe, okazyjne. Ale nie było to czymś ważnym. 

Znam i dzisiaj rodziny żyjące bez telewizji. Są szczęśliwe. Radośnie dzielą czas między sobie. Ktoś mógłby powiedzieć, że dziś nie jest potrzebny szklany ekran; wystarczy komputer i już można mieć praktycznie każdy kanał. Zgoda. Ale wiem, że akurat oni, używają kompa do innych celów. Nie związanych z telewizją.

Niestety, dziś tak bywa, że już nie potrafimy spędzać ze sobą czasu. Wspólna rozmowa, wyjście na spacer jeśli alternatywą jest szklany ekran, wyraźnie nam nie wychodzą. A szkoda. Może byśmy się lepiej rozumieli?

Badania OBOP-u przeprowadzone 20 lat temu, wykazały, że dzieci w wieku szkolnym spędzały wtedy przed telewizorem każdego dnia 4 godziny. W dzień świąteczny - 2-3 godziny dłużej. Jak te wyniki wyglądałyby dzisiaj? Aż bałem się szukać, czy takie pomiary zostały powtórzone. Ale pewnie tak...

Początkowo miał być to wpis traktujący wyłącznie o reklamach na szklanym ekranie. Tych, w których ich odbiorcy - czyli my wszyscy -  traktowani jesteśmy jak niemyślące istoty, które są skłonne uwierzyć w każde sączące się z ekranu słowo. Ale o tym może w innym czasie? Bo jednak gdy głębiej przemyślałem ten problem, "wymusiło" to na mnie rozszerzenie tematu. 
TV, to jednak nie tylko reklamy.

Nawiasem mówiąc podobała mi się w jednej ze stacji plansza zapowiadająca właśnie te przykre chwile: pod słowem "Reklama" dymiła się świeżo zaparzona kawa. Przekaz był jasny: czas odejść od telewizora, rozprostować kości i zrobić coś dla siebie. ;) Szkoda, że chyba od jakiegoś czasu, ten obraz został zmieniony.

Pomijam w tej notce internet, który w dużej mierze spełnia podobną rolę do telewizyjnej. Ale ma też wiele innych zastosowań. Zostawię go więc również na inny czas.

Aktualnie "poznęcałem się" nad telewizją. Umieściłem na początku obraz kontrolny. To nie przypadek. Proponowałbym każdemu (także sobie ;) ), aby się zastanowić, czy jeszcze kontrolujemy swoją władzę nad telewizją, czy te proporcje uległy odwróceniu? Czy pierwszym naszym odruchem po wejściu do pokoju, jest wzięcie pilota? Mam nadzieję, że nie. 
Że każdy z nas swój czas układa sobie niezależnie od tego, jaki film, mecz czy program jest nadawany określonego dnia, że nie jest to decydująca pozycja w naszym harmonogramie. 
Że sami decydujemy o swych przyjemnościach, a największą z nich nie jest telewizja. I nie jesteśmy od niej zależni.

7 komentarzy:

  1. tv chyba nie jest moim największym problemem. W tej chwili chyba większym dla mnie zagrozeniem jest komórka z wifi, FB i innymi bajerami. Przed tv chociaż można zrobić sobie wspólny wieczór. Ale jak widzę czasem takie obrazki, że siedzą 2,3 osoby i zamiast gadać każda robi coś na komórce, to mnie zgroza ogarnia...
    http://www.youtube.com/watch?v=a1K1Gce1Z9g

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kapitalna rzecz! Mówi o wiele więcej niż można zawrzeć w tomach słów!
      Samo życie.
      Ale tv jest chyba największą groźbą jeśli chodzi o tych najmłodszych. Chociaż oczywiście wszystko u nich zależy od rodziców.
      I od kolegów ;)

      Usuń
  2. Moje dzieciństwo nie upływało na oglądaniu TV z prostego powodu: nie mieliśmy telewizora. Jak chciałam obejrzeć np."Ekran z bratkiem", to chodziłam do koleżanki. To też miało swoje plusy, bo po obejrzeniu programu grało się "w klasy",w "palanta", albo skakało na skakance...
    a teraz powiedz dziecku, że gra "w klasy" to fajna gra :-) zabiją śmiechem przecież.
    Obecnie telewizor też nie jest mi niezbędny (na szczęście) - ale nie ukrywam, że lubię oglądać... "pingwiny" :D
    nieustająco pozdrawiam
    kizia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiziu, przyznam, że od pewnego czasu też rzucam okiem na króla Juliana... Od kiedy?
      To chyba się zadziało od mojej pierwszej bytności na Biwaku... :D
      Pozdrówka.

      Usuń
    2. Witaj w klubie "zakręconych Julianem" :) :*
      kizia

      Usuń
  3. Mały rachunek sumienia... :D
    Nigdy nie byłam uzależniona od telewizji. Nudzą mnie ,bierne' rozrywki. Nawet jeśli oglądam, to zwykle ręce mam zajęte jakąś pracą.
    Nałóg czytania książek (od zawsze) skutecznie uchronił mnie przed telemanią.
    Natomiast komputer, hmm... ;) Tyle fajnych rzeczy można robić dzięki niemu - więc chyba jestem uzależniona....
    :)

    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z telewizją kojarzą mi się Czterej pancerni. Mieszkałam na wsi i u sąsiada był telewizor. Schodziła się prawie cała wieś :-)
    Dziś włączam telewizor, głównie kiedy prasuję, a tej czynności nei lubię, więc zerkam od czasu do czasu. Czasami czekam na prognozę pogody, ale zamyślona zauważam po fakcie, że właśnie już była, ja patrzyłam i nie wiem nic...
    Telewizor jest potrzebny, ale bez niego żyć mogę....na pewno w wakacje, na wszelkich wyjazdach, np. sanatorium.

    OdpowiedzUsuń