czwartek, 28 listopada 2013

Życie w wymuszonej nudzie czyli książka jest dobra na wszystko.

Ostatnio miałbym okazję ;) nudzić się przez kilka dni. Konkretnie - niecałe trzy. Jednak nie byłaby to nuda "z wyboru" ale można powiedzieć, że "z musu". 
Po wykonanych badaniach dostałem propozycję nie do odrzucenia, aby pozostać na oddziale placówki służby zdrowia na kilka dni. Jakieś 2-3, jednak z większym prawdopodobieństwem, że ta liczba będzie bardziej zbliżona do większej z nich. 
Oczywiście na tak sformułowaną sugestię, mogłem przez logikę odpowiedzieć tylko potwierdzająco, zwłaszcza, że już poprzednia moja wizyta zawierała przypuszczenie graniczące z pewnością, iż będzie  to konieczne.
Może nawet nie byłoby to takie męczące, gdyby nie to, że niestety moja możliwość poruszania się, była ograniczona maksymalnie do około 2 metrów w każdą stronę.  A wszystko to było spowodowane przyłączeniem mnie za pomocą kilku kabelków do tajemniczych urządzeń.
Dobrze, że w tej odległości możliwy był dostęp do toalety i łazienki, bo - nie da się ukryć - bardzo ułatwiało to całodzienne życie. Wszak poruszanie się nawet w bardzo niewielkim zakresie jest bardzo pożyteczne. Można np. nie zdrętwieć, wykonując chociażby kilka mini-przysiadów, czy innych niezbyt skomplikowanych figur. 
Fakt, że takie ograniczenie ruchu, jednak nie zachęcało do zbyt częstego opuszczania łóżka, bo jednak plątanie się różnych połączeń i ciągła potrzeba uwagi, aby nie doszło do jakiegoś ich zbyt mocnego pociągnięcia i rozłączenia, niosło ze sobą pewien stres.

Dlatego byłem zadowolony z tego, że szykując się do wyjazdu, niemal w ostatnim momencie, mój wzrok padł na książkę, którą akurat czytałem na najbliższe spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki. Zapakowałem ją do pozostałych rzeczy, które zabierałem ze sobą i - jak się okazało - był to strzał w dziesiątkę. Bo ile czasu można przesłuchiwać tę samą zawartość mp3, czy nawet słuchać radia z oryginalnymi słuchawkami telefonu, które za żadne skarby, nie chcą się utrzymywać w narządzie słuchu?
A książka? W każdym momencie można ją odłożyć (bez plątania się w kolejnych kabelkach), jak również wziąć do ręki, jeśli tylko nadarza się taka sposobność. Była to "Bojowa pieśń tygrysicy" Amy Chua. Może na temat samej książki nie będę się wypowiadał, ale zainteresowanym mogę polecić świetną recenzję blogera Przynadziei*. Pozycja jest dość kontrowersyjna, ale właśnie takie książki rozpalają najciekawsze dyskusje w DKK. 
Jakoś mój konserwatywny stosunek do książki papierowej sprawił, że jeszcze nie stałem się posiadaczem czytnika, chociaż muszę się przyznać, że coraz częściej się zastanawiam nad jego kupnem. 
Wszak poza pewnymi "wadami" (to jednak nie papier), posiada on też parę zalet. Przede wszystkim nie jest to tylko jedna książka. Tak, że nuda tym bardziej jest wykluczona.
Jednak oprawiony w okładkę  klasyczny "czytnik", który można trzymać w rękach i przewracać poszczególne strony, ma swój osobliwy urok. Zwłaszcza nowo nabyta pozycja, "pachnąca" jeszcze farbą drukarską, pozwala ją docenić, dostrzec jej unikalność i wyjątkowość. Zaś jej treść - zazwyczaj na początku całkowicie nieznana i tajemnicza, z każdą swoją linijką pozwala na jej smakowanie i poznawanie, które najczęściej kończy się dopiero odkryciem sekretów epilogu.

Podobno rok 2014 ma być ustanowiony przez Sejm Rokiem Czytelnictwa. Jeśli tak będzie, to trzeba tylko przyklasnąć. Jeśli jeszcze każdy "rasowy" czytelnik, z powodzeniem zaraziłby tym nałogiem chociaż jedną osobę, to już można mówić o sporym sukcesie. 

Dzięki temu wymuszona nuda nie musi być nudą. Wręcz przeciwnie. Można jej zupełnie nie zauważyć. Wystarczy wziąć do ręki książkę. Chęć czytania z czasem przychodzi sama. Zwłaszcza jeśli od lat książka jest nieodłącznym przyjacielem. Począwszy od chociażby "Koziołka Matołka" K. Makuszyńskiego, zmieniając się z czasem w coraz poważniejsze i ambitniejsze pozycje. Jest jak wspomniany przed chwilą nałóg. Tyle, że nieszkodliwy. Wystarczy zadbać o odpowiednie oświetlenie. Niewątpliwie się przydaje. Nic więcej (poza samą książką) nie jest potrzebne.

*http://www.notatnikkulturalny.blogspot.com/2013/11/bojowa-piesn-tygrysicy-amy-chua-czyli.html

2 komentarze:

  1. To zdjęcie jest rozczulające...
    A Twój wpis na blogu jak zwykle interesujący :)
    pozdrawiam
    kz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do zdjęcia - no cóż, miśki tak mają.
      Na szczęście są książki. I tego się trzymajmy.

      Usuń