poniedziałek, 31 marca 2014

Życie wśród kamer i hollywoodzki czerwony dywan czyli spotkanie z Robertem Więckiewiczem

W ostatnim czasie, na jednym ze spotkań Fundacji mieliśmy zaszczyt gościć Roberta Więckiewicza - Aktora wszechstronnego, którego znamy z wielu różnych ról, poczynając od... hmm, no właśnie, od której? Ich różnorodność jest tak bogata, że można się zastanawiać, czy kierować się chronologią (od Ferdydurke, którą sam Aktor wspomina nie najlepiej), czy może typem odgrywanych postaci? A może kategorią filmów, w których brał udział? Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie, każdy z nas miałby w tym miejscu jakieś swoje pomysły i propozycje.

Ujął nas już od samego początku. Chociaż była nas tam liczna grupa osób, to mimo, że nie do wszystkich był łatwy dostęp, nie żałował swego czasu, aby z każdym osobiście się przywitać. Czym jeszcze bardziej zaskarbił sobie naszą sympatię.
I o ile na większości takich spotkań zawsze oczekuje się zagajenia jakiegoś tematu przez gościa, to po wymianie tradycyjnych grzeczności, z Jego ust padło tylko pytanie: "O czym chcieliby państwo porozmawiać?"
Wiadomo, że jeżeli dostaliśmy w tym względzie wolną rękę, to pierwsze pytania dotyczyły ostatnich Jego filmów: "Wałęsa. Człowiek z nadziei" oraz "Pod Mocnym Aniołem". Wprawdzie te pozycje przedzielał jeszcze - patrząc chronologicznie - film "AmbaSSada" Juliusza Machulskiego, jednak komedie w życiu Roberta Więckiewicza pełnią zupełnie inną rolę.  W takim razie, o nich później.
Właściwie, to mógłbym tutaj „popłynąć” przytaczając całą stertę historii, (zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszy z ww. filmów), o których opowiadał sam Aktor, ale jednak objętość notki jest na swój sposób ograniczona.
Światowa premiera filmu odbyła się w Wenecji. Roberta Więckiewicza oraz Lecha Wałęsę "przedzielały" siedzące między nimi Danuty. Filmowa - Agnieszka Grochowska, dalej - prawdziwa pani Danuta. Dla Artysty było to dziwne uczucie, gdy na ekranie widzi siebie, ale grającego kogoś innego. Ale gdy pomyślał że ten "ktoś" widzi z kolei aktora (który siedzi całkiem niedaleko), grającego "jego samego", to takie uczucie musi być jeszcze dziwniejsze.
Ciekawe jak było w rzeczywistości. Co czuł w tym momencie Prezydent?

Właściwie to nawet nie ma się czemu dziwić, że Aktor nawet z dość dużą ulgą przyjął, że Ich pierwsze spotkanie miało miejsce dopiero w Wenecji. Bo nie chciał wcześniej żadnych "podpowiedzi". Jak sam twierdził, byłyby to słowa widziane z dzisiejszej perspektywy. A aktualnie jest to przecież zupełnie inna osoba, niż to miało miejsce te 20 - 30  lat wstecz. Na pewno w 1980 roku nie wiedział, że rok później zostanie wprowadzony stan wojenny, że będzie prezydentem. Dzisiaj to wie. Ponadto pamięć ludzka jest zawodna. Z miski wody potrafi zrobić ocean. Ponadto człowiek ma inne spojrzenie na coś, co się mu przypomina.  Albo to wyolbrzymia, albo łagodzi. Dlatego jednak tak dużo dają materiały archiwalne z tych lat. I tak ważne jest, żeby odciąć od siebie myślenie z dzisiejszej perspektywy. Bo każdy z nas takie posiada.
Dodatkową atrakcją był spis powiedzonek Lecha Wałęsy, jaki Robert dostał od producentów. Któż ich nie zna? Żeby nie poprzestać na samym fakcie, przypomnę tylko jedno z nich: "Dobrze się stało, że źle się stało". Wiele innych może sobie dopowiedzieć każdy z nas. Od siebie dodam, że parę z nich krąży już jako klasyka. Znalazły już nawet swoje miejsce w jednej z książek Jerzego Bralczyka (Leksykon nowych zdań polskich).
Ponadto warto wspomnieć, że po każdej kolejnej emisji (Londyn, Waszyngton i in.), gdy pytano jak mu się ten film podoba, Prezydent Wałęsa odpowiadał: "Widziałem go już drugi (trzeci, czwarty itd.) raz i za każdym razem coraz bardziej mi się podoba".
Inną kwestią jest też to, co padło w pytaniu z sali: Czy my potrafimy doceniać ludzi, którymi obdarzyła nas Natura? Wszędzie na świecie ten człowiek jest doceniany, przyjmowany z należnymi Mu honorami, ale nie u nas.  
Niejednokrotnie, jeśli kobieta dostrzeże w oknie sąsiadki nowe, piękne firanki, to zamruczy pod nosem życzenie, aby one jej się spaliły. A nie zrobi nic ze swojej strony, aby mieć podobne, czy takie same. Nie zaoszczędzi, nie pójdzie do sklepu… Taka już jest nasza mentalność. To samo z osobami. Na temat Wałęsy, Robert Więckiewicz słyszał już jak niestworzone historie, że aż nie chciał ich powtarzać. Ale nigdy nie uwierzy chociażby w to, że pod Stocznię podrzuciła go motorówką "bezpieka".
Ja też raczej nie.

Natomiast rola alkoholika z filmu "Pod Mocnym Aniołem”? Ta też była trudna, jeśli nie trudniejsza od omawianej poprzednio. Bo Robert Więckiewicz jest zupełnie innym człowiekiem. Ale na potrzeby tej roli musiał znaleźć w sobie takie cechy, rodzaje i pokłady emocji które są charakterystyczne dla takiej osoby. Na pewno każdy z aktorów, a nawet z osób siedzących na sali, zagrałby tę rolę inaczej. Może nawet lepiej. Ale to jest Jego interpretacja konkretnej postaci. Jego propozycja. I na to musi przystać producent. Bo inaczej się nie da. Pytaniem jest: "Po co robimy film? Kim jest bohater i dokąd on zmierza?”
Właściwie aktorstwo nie jest tylko istotnym "elementem" Jego życia. To jest Jego życie, bo On w tym funkcjonuje. Nie może więc go traktować niepoważnie. To co robi, musi zgadzać się z Jego wnętrzem, gustem, poglądami. Dla Niego "im trudniej, tym lepiej”. Jeśli bohater jest nieco mniej skomplikowany, to trzeba go bardziej skomplikować. Bo to jest bliższe prawdziwemu życiu. Im w danej postaci jest większy problem, w niej samej, jej interpretacji, im jest bardziej złożona, wieloaspektowa - tym lepiej Nie ma ludzi jednoznacznych. Tylko i wyłącznie złych lub tylko i wyłącznie dobrych. Może któryś ze świętych był inny? Ale czy np. w dzieciństwie nie był rozrabiaką? Może nie zawsze był grzeczny i miły? Tego nie wiemy. Zawsze jest to jakieś "pomiędzy".
Dobrym przykładem jest tu człowiek z mafii ("Świadek koronny"). Widzimy w miarę normalnego człowieka. Rano schodzi do jadalni, żona z córką kończy odrabianie lekcji, daje jej buzi, pyta dziecka co słychać w szkole… Piękny poranek w rodzinnym domu. Szczęście i miłość. Wychodzi z domu - wsiada do samochodu, po drodze dosiada się do niego jakiś kolega, jadą… nagle otwierają się drzwi, wchodzą, on wyciąga pistolet i przestrzeliwuje człowiekowi kolano.
Czyli: żona, rodzina, ludzkie odruchy, a za chwilę z zimną krwią… Wszyscy jesteśmy wymieszani. I właśnie takie role Go interesują. Bohatera w jakiejś trudnej sytuacji życiowej. Kiedy widzi jak on do tego podchodzi, jak się z tym zmaga. Raz jest zrozpaczony, bezsilny, w innym przypadku pełen euforii, miotają nim różne emocje. To jest najciekawsze. Bo to jest o żywych ludziach. O nas. Nie o Jamesie Bondzie, którego jednak czasem trzeba obejrzeć, aby dać się ogłupić. Żeby odpocząć.
I taką rolę w życiu Roberta Więckiewicza pełni udział w komediach. Najczęściej u Juliusza Machulskiego. Można się trochę odstresować, "powygłupiać". Co nie oznacza, że nie podchodzi do tych filmów poważnie. Ale po trudnych filmach, gdzie trzeba rzeczywiście pogrzebać w swojej postaci, aby ją dobrze odczytać i zagrać, takie filmy są znakomitą "odtrutką".
Ostatnim filmem, który można zaliczyć do tej kategorii jest niewątpliwie "AmbaSSada", gdzie Aktor wcielił się w rolę Hitlera - na śmiesznie. Postać zupełnie zwariowaną, kompletnie fantastyczną, wymyśloną, chociaż - mimo wszystko - realną, ale w okolicznościach zupełnie abstrakcyjnych, fantastycznych, wymyślonych. I to pozwala na zachowanie pewnej higieny psychicznej.
Jego rozbrat z teatrem trwa już około 6 lat. Wprawdzie dostaje różne propozycje, ale jednak w ostatnim czasie nie pojawiło się nic takiego, co by Go specjalnie zaintrygowało, żeby poświęcić na to kilka miesięcy życia. Ale nie mówi "Nie". Jeśli coś fajnego by się znalazło i byłby czas, żeby w to wejść… Mimo, że na dzień dzisiejszy ma kalendarz zapełniony do połowy przyszłego roku.
Jeśli chodzi o aktorów zagranicznych, z którymi miał się okazję zetknąć, Robert Więckiewicz stwierdził, że nie były to jakieś rozpoznawalne gwiazdy hollywoodzkie, ale międzynarodową obsadę miał film "W ciemności" - aktorzy niemieccy, bardzo znani, ale właściwie tylko w Niemczech. Kiedyś robiony był film na Słowacji "Pokój w duszy" ("Pokoj v duši), grany po słowacku, z tamtejszymi aktorami. Epizodem, o jakim wspomniał, związanym z naszymi południowymi sąsiadami było to, że oni się tak samo śmieją z naszych słów, jak i my z ich. I ich reżyser nie mógł się powstrzymać od śmiechu, gdy usłyszał z ust Roberta, że "wsiada do samochodu". - Gdzie wsiadasz? - spytał. - Do samochodu, do auta. - Jak to do samochodu? Przecież samochód to "samo chodzi". - Ale u nas tak się mówi.
Żeby nie być dłużnym naszym pobratymcom (Czechom, Słowakom) i zostać w tematyce filmowej, od siebie zacytuję tylko dwa ich tytuły seriali komediowych: "Žena za pultem" (Kobieta za ladą) i jednak lubiany na naszym rynku - "Nemocnice na kraji mĕsta" (Szpital na peryferiach) uznany w Czechach za serial wszech czasów. Jakie "nemocnice", skoro ma przywrócić ludziom siły? To raczej "mocnice". Możemy się tak licytować. Dopóki nie obfituje to w złośliwości to jest nawet zabawne. 
Ale wracając do aktorów zagranicznych. Już w pierwszym filmie Roberta Więckiewicza, w którym wziął udział - "Ferdydurke", który był adaptacją powieści Gombrowicza w reżyserii Jerzego Skolimowskiego,  gdzie zagrał jednego z uczniów, wystąpił Crispin Glover, który wziął udział także w czekającym aktualnie na swoją premierę, filmie o Powstaniu Wielkopolskim pt. "Hiszpanka". W swoim debiucie filmowym Aktor zetknął się również z Robertem Stephensonem, znanym szekspirowskim aktorem, który grał m. in. u Franco Zefirellego, wielka postać, który jednak - jak wspominał nasz Gość - poprzez zaistniałą wówczas sytuację, pokazał Mu, że to też są normalni ludzie. To akurat była zima i przywieźli im w wielkich, wojskowych termosach na obiad - flaczki, które podawali w plastikowych talerzykach. Robert Więckiewicz usiadł z nimi przy stoliku, jednak nie bardzo miał na nie chęć. Naprzeciwko dosiadł się wspomniany już jego imiennik, o którym do dzisiaj, pomimo, że już nie ma go wśród nas, wypowiada się w samych superlatywach. Tamten swoje flaczki pochłonął w ciągu dwóch minut i patrząc na nieruszony talerz, zapytał: "Będziesz jadł?" Gdy usłyszał odpowiedź negatywną, stwierdził: "To ja zjem i te twoje”. OK. To pokazało, że to też są normalni ludzie ze skóry i kości.
Trochę kontynuując temat znanych osobistości, ale na nieco innym gruncie, Aktor opowiedział nam o swoich wrażeniach z ceremonii wręczenia Oscarów, gdzie znalazł się m.in. z reżyserującą nominowany w kategorii "Najlepszy film" obraz "W ciemności" Agnieszką Holland.
Wspomnę tylko kilka z wymienionych postaci: Nicole Kidman, Michelle Williams, Halle Berry, a o każdej z nich (z różnych przyczyn) można by napisać co najmniej kilka osobnych akapitów.

Po obu stronach sławnego już czerwonego dywanu, na całej długości, ustawione są kamery i fotoreporterzy. Ponieważ każdy z nich chce mieć dobre zdjęcie, bo sam przemarsz po tym czterdziestometrowym dywanie trwa ok. 40  minut. Czyli metr na minutę.
Byli tam fantastycznie przyjmowani. Nominacja do Oskara jest gigantycznym sukcesem. I wszyscy ludzie traktowali ich absolutnie poważnie, z należytym szacunkiem i bardzo komplementowali. Więc  nie czuli się jak jakieś sierotki. Wręcz przeciwnie.

Ciekawostką, mimo, że powszechnie znaną,  jest, to, że gwiazdy, nominowane do głównych kategorii, siedzące na samym dole, mają na kulisami swoje pomieszczenie, jak zresztą donoszą też inne źródła - w każdym roku przygotowywane przez inną osobę, gdzie jest catering, mnóstwo jedzenia i picia, oraz odpowiednie warunki do wylegiwania się i relaksu.
Ponieważ jednak nie może być takiej sytuacji, aby na widowni było chociaż jedno puste miejsce (amerykańska precyzja), a przerw na reklamy jest mnóstwo, dlatego każda z nich ma swojego "dublera", który go/ją podsiada w przypadku choćby chwilowej nieobecności. I tak przez 3,5 godziny…

Ale po zakończeniu znacznie mniejsza grupa, jakieś kilkaset osób jedzie na górę, gdzie odbywa się Bal Gubernatora Akademii Filmowej. Ale tam już jest, można powiedzieć, wyselekcjonowane towarzystwo. Jak opowiadał Robert Więckiewicz - z ich grupy były tam 3 osoby i mogli zobaczyć, jak się bawi wielki świat.

Na koniec usłyszeliśmy kilka ciepłych słów. Pozwolę sobie przytoczyć fragment z nich:

(...) Lubię spotykać się z ludźmi, którzy znają moje filmy, ale nie to jest najważniejsze. Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteście ludźmi, którzy są w pewnym momencie swojego życia, który jest bardzo ważny. I to dla mnie nie jest takie spotkanie, jakbym sobie gdzieś pojechał, ktoś by wyświetlił film i tak później byśmy sobie rozmawiali. Swobodnie, na temat tego, co dopiero zobaczyli w kinie. 
To jest dla mnie coś o wiele bardziej istotnego. Taki kontakt z wami. Więc bardzo wam za to dziękuję. Że mogłem tutaj być. I ja bardzo rzadko takie rzeczy robię, ale mogę wam powiedzieć, że jeżeli będziecie jeszcze kiedyś chcieli się spotkać, to ja nie odmówię.

Bardzo nas to cieszy. Niewątpliwie pozwolimy sobie z tego skorzystać.

7 komentarzy:

  1. Noooooo Misiu, pełen szacun za ten wpis :padam:
    czuję jakbym była na tym spotkaniu, dziekuję :)
    pozdrawiam
    kz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. K.Z., dobrze wiesz jak to jest, kiedy człek (nawet będąc futrzakiem ;) ) zacznie się rozpisywać.
      Pozostaję z nadzieją, że tym razem udało mi się uniknąć "cieczy, która powstaje w wyniku połączenia dwóch gazów". Ale nie mi to oceniać.
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  2. Mając więcej wolnych chwil, dziś zajrzałam na dłużej do Ciebie :-)
    I...pięknie napisane, taka super relacja z własnym komentarzem...Ciepłym, bliskim.

    Lubię Więckiewicza....lubię te czarne charaktery, najbardziej, które gra...Są baaardzo prawdziwe. Super aktor.
    Miśku futrzany...dzięki :-)

    s.

    P.S.
    K.Z. to nie ja :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że miśki mają futra. To sprawia, że nie zawsze widać jak ich "przyusza" przybierają inną barwę...
      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Misiu, byłam, poczytałam...
    I będę nadal bywać.
    Świetne pióro, znaczy - klawiatura. ;)
    Czytam Cię z przyjemnością wielką.
    Pozdrawiam
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałem się co napisać, widząc takie komplementy...
      A miśki -jak wiesz - lubią wszelkie pochwały.
      Dlatego cieszę się z Twojej bytności tutaj.
      Pzdr.

      Usuń
  4. Pewnie nie będzie miał żalu R. Więckiewicz, jeśli uzupełnię informację o nim samym, a właściwie o swojej chorobie, o której opowiada w rozmowie z Szymonem Hołownią w książce "Ludzie na walizkach".

    "Widzę góry,ścieżki, kamienie. Oczywiście nie tak wyraźnie, ale stosunkowo dobrze widzę to, co jest pod nogami. Gorzej to, co jest na poziomie twarzy, klatki piersiowej. Natomiast widzę dużo światła, bardzo dużo przestrzeni, drzewa, mijających mnie ludzi, chociaż nie wiem, czy mnie mija kobieta, czy mężczyzna, dopóki ta osoba się do mnie nie odezwie. Nie wiem, w jakim jest wieku. Jeśli idzie większa grupa, nie jestem w stanie powiedzieć, jak jest duża, jak długo będę tych ludzi mijał.

    Do Polskiego Związku Niewidomych przybyłem w momencie, w którym nie miałem najmniejszych wątpliwości, że chcę czerpać ze wszystkiego, co ułatwi mi życie".

    Cały wywiad w cytowanej książce. Polecam.
    Tam, także rozmowy m.in. ks. A. Bonieckim, ks. A. Opolskim, B. Kaczyńskim,T. Brosiem i innymi.

    s.

    OdpowiedzUsuń