piątek, 4 kwietnia 2014

Życie z rozdziawioną buzią czyli coroczna zmiana czasu

Od 37 lat czyli, jeżeli dobrze liczę, aktualnie chyba po raz 73 (jak od razu zauważą szaradziści i zapewne nie tylko - są to palindromy liczbowe), zostaliśmy  uszczęśliwieni przesunięciem czasu. 
Ponieważ piszę o okresie obecnym, pomijam lata międzywojenne, okupacji i okresy 1946 - 1949 oraz 1957-1964.

Czy ma to sens? Kiedyś dyżurnym argumentem tego zdarzenia była oszczędność energii. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Przecież to, co zaoszczędzimy rano, "nadrabiamy" wieczorem. Lub odwrotnie. Zależy, z którym przesunięciem czasu mamy akurat do czynienia. 
Nie jestem w tej dziedzinie żadnym ekspertem, ale na mój rozum - tak to właśnie wygląda. 

Natomiast wiem ( i tu niewątpliwie się nie mylę) jak ja sam znoszę te "przestawki". Zwłaszcza na czas letni. W tym okresie, przez co najmniej tydzień, łapię równowagę biologiczną, usiłując dojść do siebie.
Po przestawieniu na zimowy - również. Z tą różnicą, że budzę się wcześniej, a jako "sowa" powiedziałbym nawet, że zdecydowanie za wcześnie. I tak mam w każdym roku.

Teraz naszego przestawiania wskazówek już nawet nie tłumaczy się oszczędnościami energii, ale dyrektywami Unii Europejskiej. Jednak nie tylko, bo przecież dotyczy to w sumie około 80 krajów świata, a nie wszystkie z nich są członkami tej Organizacji. Oczywiście w znacznie większej ilości - bo w blisko 160 państwach, czyli mniej więcej 2/3 wszystkich, które istnieją, ta procedura nie jest stosowana. Jeżeli dobrze pamiętam, to chociażby na Ukrainie, zeszłoroczne przejście na czas letni, było ostatnim takim zdarzeniem.

Naprawdę nie miałbym nic przeciwko temu, żeby podobnie stało się i w Polsce. Żeby aktualnie wprowadzony czas letni - pozostał. Mimo tego,  że to zimowy jest tym prawdziwym.
Naprawdę, już mam dość tych corocznie dwukrotnych zmian. I mimo, że minął już prawie tydzień od tegorocznego takiego manewru, zwiększone ziewanie mnie nie opuszcza.
Mogę się pocieszać że z przeprowadzonych w tym czasie przeze mnie rozmów, wynika, że nie jestem w tej sferze odosobnionym "przypadkiem". Znam osoby, które wstają codziennie o godzinie 5.00, z czego wynika, że aktualnie robią to już o 4.00. A to - jak wynika z ich słów - jest przez nich bardzo odczuwalne. Też ledwie żyją. Jeszcze kilka dni, u nich również, z pewnością to potrwa.

Ja naprawdę mam już dość. Czy faktycznie jest to potrzebne?

2 komentarze:

  1. Strasznie mnie wkurza zmiana czasu...:/
    I nie wydaje mi się, aby chodziło tu o jakieś oszczędności, tak naprawdę to nie wiadomo o co chodzi. Skoro na Ukrainie nie zmieniają czasu to znaczy, że jednak można, ale Ukraina nie jest w UE...
    pozdrawiam
    kz

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie się zgadzam z Autorem, że nie potrzebna przestawka...
    Większość z nas przechodzi rano katusze, zanim się rozkręci i wyrobi z wyjściem, np. do pracy.
    No, ale...siła wyższa...
    Blue Cafe - Czas nie będzie na nas czekał .....:-)
    Więc wybaczmy sobie to....

    Pozdrawiam śpiochów :-)

    s.

    OdpowiedzUsuń