czwartek, 21 sierpnia 2014

Życie sprzed lat czyli wspomnienie o pieszej pielgrzymce na... wózku.

Z okazji Święta 15 sierpnia zebrało mi się na wspominki związane z XI pielgrzymką WAPD w roku 1991 (grupa Biało-Czerwona bis). 
Oczywiście pielgrzymki bywają różne - także autobusowe, pociągowe, jak i mieszane - autobusowo-piesze i wreszcie te o których tu wspominam - wyłącznie piesze. 
Wprawdzie mógłbym powiedzieć że dla mnie był to wymarsz pieszo-wózkowy, ale jako jedyny tego typu w trakcie całego mego żywota, tym bardziej jest on niezapomniany i taki do którego tym chętniej wraca się wspominkami. 
I tu - po raz kolejny - muszę oddać głęboki ukłon w stronę moich Znajomych, którzy nie tylko przekonali mnie, że sobie poradzę, bo nie będę musiał truchtać na piechotę, ale i sobie tylko znanymi kanałami (jakimi? tego nie wiem do dzisiaj) zorganizowali wózek inwalidzki, który w dużej, a nawet ogromnej części trasy, był dla mnie środkiem przemieszczania. A po pielgrzymce - trafił do potrzebującej rodziny z osobą (jeśli dobrze pamiętam - dzieckiem) niepełnosprawną.
Jeśli coś jeszcze mógłbym dodać na temat samego wózka w trakcie przemarszu, to ustawiała się za nim wręcz kolejka chętnych do "pchania"'. I na nic się zdawały moje protesty, że sam bym chciał trochę "pokręcić". Na niewiele się zdały moje błagalne jęki. Chociaż to, czy prowadzenie wózka było banalne i przyjemne, czy wręcz trzeba się było napocić, zależało od rzeźby terenu - czy aktualnie było "pod górkę" czy wręcz odwrotnie.
O terenach piaszczystych już nie wspominam (wszak piesze pielgrzymki - zwłaszcza WAPD - nie idą głównie asfaltem), ale po większym piachu na wózku jechały głównie plecaki z piciem. Wspomnę jeszcze, że na tej jednak ciężkiej trasie w pewnym momencie urwało się przednie kółko i do najbliższej wioski sam wózek podlegał dodatkowemu transportowi.
Wprawdzie, gdy doszliśmy do najbliższej wsi, okazało się, że nie było tam tak potrzebnego nam spawacza. I gdy zastanawialiśmy się co dalej robić, ktoś nam podpowiedział, że we wsi jest kowal (który już wtedy był ginącym zawodem). I faktycznie. Jak wziął wózek w swoje obroty, to wspaniale, za "zwykłe" dziękuję (absolutnie nie chciał pieniędzy), sprawił, że kółko wróciło na swoje miejsce, naprawił powstałą usterkę i wózek już bez przeszkód dojechał do Częstochowy.

O samej pielgrzymce można by mówić i pisać wiele, ale myślę, że tak naprawdę to opisać się tego nie da. To trzeba po prostu przeżyć. I tak naprawdę, to dopiero wtedy przestałem się dziwić ludziom, którzy wielokrotnie przemierzają szmat drogi aby dotrzeć do celu jakim jest Jasna Góra, bądź też inne miejsce.

Inną rzeczą są też intencje, jakie każdy pielgrzym zabiera ze sobą. Czasem są one dziękczynne, czasem błagalne, a najczęściej jednak "mieszane". I to jest chyba też sporym źródłem siły zmagania się nawet z najtrudniejszymi przeszkodami w drodze.

Pozostałaby jeszcze odpowiedź na kwestię: co daje pielgrzymowanie? I to nie tylko to "piesze", ale także każdego innego rodzaju. Czy człowiek staje się inny? Przynajmniej na trochę? Czy lepszy? Nie wiem. Być może nie zawsze. Przydałaby się tu wypowiedź osoby, która ma to "we krwi", jest z tym na bieżąco, a nie tylko liznęła pielgrzymkę jeden raz, ponad 20 lat temu. Ale myślę, że tak jak dla jednych osób wejście na górę, stanięcie na jej szczycie, zadaje bakcyla do zdobywania w kolejnych latach dalszych wyższych wzniesień, tak i pątnikowanie pozostawia w człowieku swój ślad. U każdego może on być inny. Jaki? Na to każdy musi sam sobie odpowiedzieć.

Wspomnienie o niniejszej pielgrzymce sprawiło, że w mej pamięci otworzyła się również szufladka z przygodą jaką było "wydawanie" (w porywach do 10 egz.) tworzonej chałupniczo wspólnie z Robertem gazetki "Carpe Diem", której pierwszy numer powstał na przełomie sierpnia i września tamtegoż roku. Były to czasy początków komputera i posiadanie tego sprzętu było jeszcze rzadkością. Dlatego teksty na całe 4 strony formatu A4 powstawały na maszynie do pisania "Łucznik" z szerokim wałkiem, która została zezłomowana w pracy mojej Mamy, ale po generalnym remoncie spisywała się całkiem nieźle. A skojarzenie przeze mnie tych dwóch wydarzeń nastąpiło na skutek tego, że jej pierwszy numer niemal w całości zawierał materiały dotyczące niniejszej pielgrzymki, a w dużej większości - pątnikowy "rozkład dnia" zatytułowany "Widziane z wózka". Tytuł był oczywiście mylący, bo nie mniejszy wkład w opis dziennego rozkładu pielgrzymkowego miał Robert, albowiem spostrzeganie świata z Jego poziomu było trafniejsze od "wózkowego". Do tekstów dołączane były fotki i dla rozrywki - obowiązkowo - historyjka obrazkowa z życia... kota Garfielda. Dokładniejsze informacje na ten temat (łącznie z przedrukiem wspomnianego rozkładu dnia) - w kolejnej notce.

3 komentarze:

  1. ech, wspomnienia. nie mogę się doczekać skanów gazetki... A Ty wiesz, że Krokodyl i Artur znowu na szlaku pielgrzymkowym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Chyba nawet od Ciebie.
      Co do skanów z gazetki - zdjęcia wychodzą bardzo ciemne, wręcz nieczytelne. Chociaż trzeba przyznać, że już ksero nie były najlepsze.
      Ale unikalne logo (Twojego autorstwa) na pewno się pojawi. :)
      Pzdr.

      Usuń
  2. Podziwiam, podziwiam, podziwiam...
    Dawno mnie tu nie było :( muszę odrobić zaległości
    pozdrawiam
    kz

    OdpowiedzUsuń